Jest w polskim kalendarzu imprez pozycja, która już po pierwszej edycji na stałe wpisała się w nasz redakcyjny grafik, z dopiskiem „musimy tu być!”. I nie jest to zlot poświęcony miłośnikom VAG…
TEKST: Patryk Bieliński / ZDJĘCIA: Łukasz Elszkowski
Pierwszy raz na South Elite byliśmy w ubiegłym roku. Choć była to niejako druga impreza zorganizowana przez załogę Rock’n’Low, stanowiła pierwszą edycję w tej postaci (czytaj: dwudniowej imprezy na zaproszenia, organizacyjnie dopieszczonej na ostatni guzik). Chociaż do Tychów pojechaliśmy w ciemno, już od pierwszej chwili wiedzieliśmy, że decyzja była słuszna. Tegoroczna odsłona SE utwierdziła nas w tym przekonaniu ze zdwojoną siłą!
Nie oszukujmy się, obecnie na polskiej scenie mamy do czynienia bardziej z przesytem, niż niedosytem imprez. W całym tym gąszczu pomysłów, miejsc, ekip i działań promocyjnych trudno się przebić. Jest jednak na to kilka niezawodnych sposobów, z których skorzystali chłopcy z R’n’L.
Nie ilość, a jakość- to ich główna maksyma. Miejsce zlotu, czyli zabytkowy Browar Obywatelski, ma potencjał, by przyjąć znacznie więcej aut, niż się na jego terenie pojawiło. Duża przestrzeń wokół aut i ciekawe rozstawienie okazały się jednak znacznie efektywniejsze i efektowniejsze, niż ściśnięte na siłę samochody. Okazało się to ważne nie tylko ze względów estetycznych i kwestii bezpieczeństwa, ale dodatkowo stanowiło pole do popisu dla fotografów. Ich galerie z SE zaczęły pojawiać się już jakiś czas temu i każdy, kto widział choć jedną z nich, z pewnością doskonale wie co mam na myśli.
Skoro już wspomniałem o jakości, wypada napisać kilka słów o samych projektach. South Elite to impreza dedykowana pasjonatom wszystkich marek, i choć ma to pewne ramy, można powiedzieć, że także wszystkich stylów. Jeśli takie imprezy są dla Was szczególnie wartościowe to wiedzcie, że na SE znajdziecie klasycznego, pięknie zachowanego Karmanna Ghia, zmodyfikowanego w powracającym stylu F&F Nissana 350Z i dokładnie wszystko pomiędzy nimi. Oprócz oczywistości takich jak VW, Audi, BMW, Hondy i Seaty, fani modyfikacji mogli nasycić oczy rzadkimi widokami w postaci Daewoo Matiza, Renault Clio, Fiata Grande Punto, czy Lexusa SC 400. Coraz większym zainteresowaniem cieszą się produkty Skody, co w tym miejscu widać było bardzo wyraźnie. Klimaty wyścigowe, Oldschool, JDM, German Style- na South Elite nie zabrakło żadnego z tych nurtów. Warto też wspomnieć, że w tym roku oprócz gości z Czech na placu znalazło się również jedno auto z Niemiec: wcielenie minimalistycznej perfekcji, nagrodzone przez nas (i nie tylko) Audi TT Bremiego.
Najistotniejszą dla organizatorów kwestię stanowi tak zwana otoczka. Te drobiazgi mają bezpośredni wpływ na całokształt, co w wypadku South Elite wydaje się kluczowe. Duża w tym zasługa doskonałej lokalizacji (jedyny minus- brak jednego miejsca noclegowego dla wszystkich; plus- zorganizowany przez R’n’L transport), która w tym roku mocno zmieniła się wizualnie. Część kompleksu wyremontowano, część przebudowano, co w znaczący sposób odświeżyło miejscówkę. Klimatyczną aranżację sceny i miejsca pod nią uzupełnił basen. Choć niewielki, przez cały czas trwania imprezy cieszył się dużą popularnością. Wielu jego amatorów nawet nie trudziło się, by przed wskoczeniem do środka zdejmować ubranie… Na szczęście pogoda była iście letnia, więc nawet ci najbardziej zmoczeni szybko wysychali. Nieco gorzej było w nocy, co doskonale znam z autopsji. Ale na tym właśnie polega magia South Elite- takimi drobiazgami nikt się nie przejmuje, a jedyne zmartwienie zlotowiczów, to by zabawa wypadła jak najlepiej! Przykłady można mnożyć: gra w siatkówkę nadmuchiwanym (różowym!) delfinem podczas niesamowitego afterparty w znajdującym się na terenie browaru klubie Industrialna, czy limbo przeznaczone nie dla aut, a dla ludzi. Turlający się po bruku, brudni uczestnicy zdawali się być szczęśliwi jak nigdy wcześniej. Krótko mówiąc, atmosfery panującej w Tychach nie da się porównać z żadną inną!
O ile dla nagrodzonych statuetki mają znaczenie raczej drugorzędne, o tyle same w sobie świadczą o pomysłowości i zaangażowaniu twórców. W przypadku SE ten element stanowił nasz ulubiony tegoroczny smaczek. Wykonane na podstawie powstałej wcześniej ścianki z wrzutami obramowane płótna po wyznaczeniu finałowego TOP9 (pozostali z całego TOP18 otrzymali nieco mniejsze kopie nagród) zostały ozdobione ksywkami właścicieli wyróżnionych projektów. Świeże, efektowne i jedyne w swoim rodzaju. Brawo!
Tegoroczna edycja South Elite potwierdziła dobitnie, że jest klasą samą dla siebie. Ale żeby ta relacja nie wyglądała jak laurka, należy wspomnieć o pewnej bardzo, bardzo, bardzo istotnej wadzie: do kolejnej edycji musimy czekać prawie rok!